wtorek, 24 lutego 2009

21 i 22 luty – Wyścig z czasem i Lagos

Godzina 5:30 – pobudka. Żeby zdążyć na imprezę urodzinową Krzysia musimy wyjechać jak najwcześniej. Trasa ma 800km, a drogi tutaj bywają różne – parędziesiąt kilometrów świetnego, nowiutkiego asfaltu, a potem same dziury. Wyruszamy jeszcze przed wschodem słońca. Wybieramy inną trasę niż tę, którą jechaliśmy do Abudży, bo był dość długi odcinek bardzo złej drogi. Mamy nadzieję, że teraz będzie już lepsza. Początkowo jedzie się super, bo drogi puste (sobota rano) oraz w miarę dobry asfalt. Niestety, w miarę upływu czasu droga się coraz bardziej zapełnia psychopatycznymi kierowcami ciężarówek, a asfalt zaczyna być wypierany przez ogromne dziury. Na całym świecie jest zasada, że duży może więcej, ale tutaj dochodzi to do granic możliwości. Ciężarówki zaczynają wyprzedzać pod górkę, wlokąc się 20km na godzinę, albo też z górki, mając ograniczoną widoczność, pędząc dla odmiany 100km na godzinę. Oczywiście wszystko odbywa się na naszym pasie i co rusz musimy gwałtownie zjeżdżać na pobocze, które często jest strome albo bardzo dziurawe. Taka jazda może wykończyć nawet kierowcę rajdowego! W pewnym momencie, po 7h jazdy wjeżdżamy na nowiusieńką 2-pasmową autostradę. Jedzie się rewelacyjnie. Ale co z tego, skoro od czasu do czasu na jednym z dwóch pasów w naszą stronę jedzie samochód pod prąd, bo nie chce mu się jechać prawidłowo do zjazdu i jedzie sobie szybko naszym pasem. Nagle, zupełnie niespodziewanie kończy się droga. Jest lateryt i wielki murowany płot. Jak się okazuje, prace właśnie się tutaj skończyły, ale kiedyś się rozpoczną Insallah! Zawracamy więc i jedziemy za pewnym Nigeryjczykiem, który pokazuje nam drogę. Niestety ta już wraca do afrykańskich standardów. Jednopasmowa, prowadząca przez miasta i wiochy, okropnie dziurawa i jeszcze bardziej zatłoczona. Po drodze jeszcze dwa małe korki i po 12h docieramy do Lagos. Szybki prysznic, bierzemy taksówkę i na imprezę. Biba nazywa się Small World i różne kraje mają swoje stanowiska, w których serwują narodowe przysmaki oraz alkohol. Krzyś częstuje swoich gości tortem urodzinowym, a cała zabawa kończymy u sąsiada Krzysia - Andrzeja, również z Polski, nad ranem.
W niedzielę jak już dochodzimy do siebie po sobotnich baletach jedziemy na plażę. Krzysiu zamawia rybę z grilla z frytkami u sprawdzonej wcześniej pani prowadzącej knajpkę „Ble Ble”. W miłym towarzystwie kończymy ten sympatyczny dzień w domu.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jestem Waszą sympatyczką z Częstochowy ale teraz jest nas tu już kilkoro. Dawno nie czytalismy czegoś tak naturalnego i pisanego jakby językiem naszej dość młodej wyobraźni. Piszę to w naszym szerszym imieniu i to 27.02. czyli po przeczytaniu najświeższych postów. Wielka sprawa taka podróż, a właściwie wyprawa ale ta Nigeria jest groźna. Pani Alu! gratulujemy odwagi, siły i zdolnosci organizacyjnej, my dziewczyny szczerze podziwiamy i witamy w domu ale Pan Filip to teraz będzie miał kolejny sprawdzian życiowy i to pod wieloma względami, aż strach się bać. Wierzymy, że pokonacie razem dalej ten kolejny etap. Ale jak to możliwe, ze w kraju nie ma pracy dla takiego człowieka jak on, coś chyba to nienormalne, pewnie taki wybór a nie konieczność co ? śledzimy dalej i pozdrawia Was juz większa grupka z Częstochowy i okolic, do zobaczenia

Anonimowy pisze...

Jestem Waszą sympatyczką z Częstochowy ale teraz jest nas tu już kilkoro. Dawno nie czytalismy czegoś tak naturalnego i pisanego jakby językiem naszej dość młodej wyobraźni. Piszę to w naszym szerszym imieniu i to 27.02. czyli po przeczytaniu najświeższych postów. Wielka sprawa taka podróż, a właściwie wyprawa ale ta Nigeria jest groźna. Pani Alu! gratulujemy odwagi, siły i zdolnosci organizacyjnej, my dziewczyny szczerze podziwiamy i witamy w domu ale Pan Filip to teraz będzie miał kolejny sprawdzian życiowy i to pod wieloma względami, aż strach się bać. Wierzymy, że pokonacie razem dalej ten kolejny etap. Ale jak to możliwe, ze w kraju nie ma pracy dla takiego człowieka jak on, coś chyba to nienormalne, pewnie taki wybór a nie konieczność co ? śledzimy dalej i pozdrawia Was juz większa grupka z Częstochowy i okolic, do zobaczenia

Anonimowy pisze...

PRACOWAŁEM W PORT HARCOURT PONAD ROK JESTEM POD WRAŻENIEM WASZYCH PRZYGÓD BARDZO FAJNI LUDZIE,I NIEDBAJĄCY O NICH RZĄD A WŁAŚCIWIE SĄ BARDZO BIEDNI I ZOSTAWIENI SAMISOBIE