Rano sprawnie wymieniamy pieniądze po mało atrakcyjnym kursie (dziś banki zrobiły sobie długi weekend, więc jesteśmy na łasce lokalnych 'wymieniaczy'). Wykupujemy też 2-miesięczne ubezpieczenie dla samochodu, jest ponoć ważne we wszystkich krajach ECOWAS (wolne tłumaczenie: Ekonomiczna Wspólnota Afryki Zachodniej), czyli powinno nam wystarczyć do końca podróży. Udajemy się też z powrotem do celników w celu wyrobienia Laissez Faire Touristique, które to pozwolenie umożliwi nam poruszanie się po terytorium Mali samochodem. Jest to chyba jakaś nowość, bo ani w przewodniku ani w relacjach, które mamy (początek 2007), nikt o takim dokumencie nie wspomina. Ale nie jest to żaden wymysł żądnych łapówek urzędników granicznych, bo mają wszelkie druki, wystawiają kwitek, więc widać wprowadzili jakiś nowy sposób zarabiania na zmotoryzowanych turystach.
Teraz trochę o kraju. Mali ma jeszcze większą powierzchnię niż Mauretania, 1,2mln km2, z czego 60% to pustynia. Mieszka tutaj ok.10,5 mln ludzi. PKB per capita – 850 USD. Mali jest 3 producentem złota w Afryce. Głównym wyznaniem jest islam – ok. 80-90%, jest też 2% chrześcijan. Reszta to animiści. Jednak na ulicach nie widać, że to państwo w większości islamskie. Dziewczyny chodzą z odkrytymi głowami, w obcisłych ubraniach. Mimo że etnicznie mieszkańcy są dość zróżnicowani, żyją między sobą bezkonfliktowo. Z jednym wyjątkiem. Są nim Tuaregowie, czyli nomadzi żyjący na Saharze. W obręb granic Mali po uzyskaniu niepodległości w latach 60-tych, została włączona duża część Sahary wraz z jej ludnością, czyli głównie Tuaregami. Krajem rządziły, i nadal rządzą ludy pochodzące z południa kraju, które pamiętają dawne czasy, kiedy to Tuaregowie napadali na ich wioski i brali w niewolę tysiące ludzi. Kolejne rządy po macoszemu traktowały Tuaregów i ich ziemie, co doprowadziło w latach 90-tych do krwawych konfliktów, w wyniku których Mali ogarnęła prawie wojna domowa. Od tego czasu jest mniej więcej spokój, ale niedawno się dowiedzieliśmy, że w połowie grudnia 2008 Tuaregowie zabili 20 żołnierzy na północy kraju, jakieś 160km od Nara. Widzieliśmy dziś wozy opancerzone i żołnierzy z karabinami na pick-upach jadących w tamtym kierunku, więc pewnie nadal coś jest na rzeczy.
Powyżej kilka zdjęć z trasy.
Bamako wita nas trudnościami ze znalezieniem noclegu, najazd turystów do tanich hotelików spowodował, że większość fajnych miejsc jest zajęta. W końcu udaje nam się znaleźć jakieś lokum, w którym, ku naszemu zdziwieniu, mieszka Polak – pan Tadeusz, wykładowca na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, który co parę lat bierze roczny urlop i jeździ po świecie. Miał bardzo przykrą przygodę w Mauretanii – chodząc po godzinie 24 w miasteczku Ayoune w poszukiwaniu noclegu został napadnięty i ukradziono mu cały sprzęt (droga kamera, sprzęt do nagrywania dźwięku) oraz pieniądze. Do tego go trochę poturbowano. W planie miał roczną podróż, ale teraz będzie musiał to niestety zweryfikować, tym bardziej, że nagranie filmu o muzyku malijskim, które go tutaj przywiodło będzie niemożliwe. Wieczorem zasiedliśmy razem przy herbacie i piwie (marzenie Filipa o zimnym napoju chmielowym wreszcie się spełniło, recenzja dla zainteresowanych później), a dołączył do nas pewien Malijczyk, który w latach 60-tych przez 3 lata mieszkał w Polsce, ucząc się technologii w cementowni koło Lublina, a przy okazji grając w piłkę nożną w lokalnym klubie piłkarskim Chełmianka. Do dziś pamięta nasz język! Mówił wolno, ale potrafił się dogadać, tylko czasem dorzucając francuskie słówka. Przyniósł na spotkanie zdjęcia i listy, które otrzymywał od swoich polskich kolegów. O naszym kraju ma niesamowicie pozytywne zdanie, spotkał się tam z samą życzliwością. Powiedział, że przestał już pisać do kolegów, bo z pisaniem ma problem i nie wie jak napisać większość słów. Wtedy wpadliśmy na pomysł podarowania mu naszego małego słownika francuskiego, który wzięłam z domu. Pan Somita miał łzy w oczach, kiedy mu wręczałam upominek. Powiedział, że teraz będzie mógł odnowić kontakt ze swoimi dawnymi kolegami. U góry zdjęcie z p. Tadeuszem i p. Somitą podczas naszego spotkania w naszej przyhotelowej 'restauracji'.
Co do języka właśnie – w Mali francuski jest językiem urzędowym, więc większość społeczeństwa nim włada. Ale mówią strasznie niewyraźnie, dodając często jakieś ekstra sylaby (typu 'la' na końcu zdania) i często nie wiadomo nawet, że to nadal francuski język. Mam nadzieję, że się szybko przyzwyczaję do tej śmiesznej wymowy.
A propos piwa. W Mali jest już w zasadzie ogólnodostępne. Mają rożne rodzaje piwa importowanego, więc zacząłem od togijskiego „Flag” (taka sama nazwa jak w Maroku, więc pewne obawy były). Piwo puszkowe, 0.5 litra – 1000CFA (1E=650CFA). Cena dość wysoka, ale zdecydowanie akceptowalna. Togijska Flaga miała niezły smak, aczkolwiek aromat puszki do mnie nie przemawia. Delikatna goryczka przebijała się na pierwszy plan, po pierwszych łykach. Piwo było dobrze schłodzone, 5.2% alkoholu, więc całkiem przyzwoicie. Ogólnie piwo smaczne, ale nie takie, które zapamiętam na dłużej.
Kolejne podejście (uwiecznione zdjęciem) to już Malijskie piwo „Castle”. Jak się okazało, ekstrakt jest tutaj przywożony i piwo jest rozlewane i butelkowane tutaj. Tak więc wygląda na to, że proces fermentacji zachodzi gdzie indziej. Piwo kosztowało również 1 tys CFA, ale za to było butelkowe (na szczęście brązowa butelka, a nie jakaś zielona żaba) i w rozmiarze około 0.6 litra. Piszę około, bo jakoś się im zapomniało napisać mililitrów. Zwalam to na karb tego, ze etykieta była noworoczna z życzeniami na 2009, więc pewnie brakło z tyłu miejsca na pojemność. Piwo było zimne (znów z gwinta, więc o pianie .....), zawartość alkoholu 5.2%. W smaku początkowo całkiem sympatyczne, ale później następował dziwny posmak, który już kiedyś poznałem w piwie nigeryjskim Harp. Nie wiem czym jest to spowodowane, złym myciem butelek czy złym kapslowaniem. W każdym razie gdyby nie ten posmak wrażenia byłyby niezłe. Co do kapsla, to po otworzeniu, butelka była zardzewiała, więc coś z tym myciem i kapslowaniem może być na rzeczy. Nie ma jednak co wybrzydzać, bo Mauretania dała mi w kość i tutaj już jest znacznie lepiej. A dopiero raj czeka w Ghanie:)
Teraz trochę o kraju. Mali ma jeszcze większą powierzchnię niż Mauretania, 1,2mln km2, z czego 60% to pustynia. Mieszka tutaj ok.10,5 mln ludzi. PKB per capita – 850 USD. Mali jest 3 producentem złota w Afryce. Głównym wyznaniem jest islam – ok. 80-90%, jest też 2% chrześcijan. Reszta to animiści. Jednak na ulicach nie widać, że to państwo w większości islamskie. Dziewczyny chodzą z odkrytymi głowami, w obcisłych ubraniach. Mimo że etnicznie mieszkańcy są dość zróżnicowani, żyją między sobą bezkonfliktowo. Z jednym wyjątkiem. Są nim Tuaregowie, czyli nomadzi żyjący na Saharze. W obręb granic Mali po uzyskaniu niepodległości w latach 60-tych, została włączona duża część Sahary wraz z jej ludnością, czyli głównie Tuaregami. Krajem rządziły, i nadal rządzą ludy pochodzące z południa kraju, które pamiętają dawne czasy, kiedy to Tuaregowie napadali na ich wioski i brali w niewolę tysiące ludzi. Kolejne rządy po macoszemu traktowały Tuaregów i ich ziemie, co doprowadziło w latach 90-tych do krwawych konfliktów, w wyniku których Mali ogarnęła prawie wojna domowa. Od tego czasu jest mniej więcej spokój, ale niedawno się dowiedzieliśmy, że w połowie grudnia 2008 Tuaregowie zabili 20 żołnierzy na północy kraju, jakieś 160km od Nara. Widzieliśmy dziś wozy opancerzone i żołnierzy z karabinami na pick-upach jadących w tamtym kierunku, więc pewnie nadal coś jest na rzeczy.
Powyżej kilka zdjęć z trasy.
Bamako wita nas trudnościami ze znalezieniem noclegu, najazd turystów do tanich hotelików spowodował, że większość fajnych miejsc jest zajęta. W końcu udaje nam się znaleźć jakieś lokum, w którym, ku naszemu zdziwieniu, mieszka Polak – pan Tadeusz, wykładowca na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, który co parę lat bierze roczny urlop i jeździ po świecie. Miał bardzo przykrą przygodę w Mauretanii – chodząc po godzinie 24 w miasteczku Ayoune w poszukiwaniu noclegu został napadnięty i ukradziono mu cały sprzęt (droga kamera, sprzęt do nagrywania dźwięku) oraz pieniądze. Do tego go trochę poturbowano. W planie miał roczną podróż, ale teraz będzie musiał to niestety zweryfikować, tym bardziej, że nagranie filmu o muzyku malijskim, które go tutaj przywiodło będzie niemożliwe. Wieczorem zasiedliśmy razem przy herbacie i piwie (marzenie Filipa o zimnym napoju chmielowym wreszcie się spełniło, recenzja dla zainteresowanych później), a dołączył do nas pewien Malijczyk, który w latach 60-tych przez 3 lata mieszkał w Polsce, ucząc się technologii w cementowni koło Lublina, a przy okazji grając w piłkę nożną w lokalnym klubie piłkarskim Chełmianka. Do dziś pamięta nasz język! Mówił wolno, ale potrafił się dogadać, tylko czasem dorzucając francuskie słówka. Przyniósł na spotkanie zdjęcia i listy, które otrzymywał od swoich polskich kolegów. O naszym kraju ma niesamowicie pozytywne zdanie, spotkał się tam z samą życzliwością. Powiedział, że przestał już pisać do kolegów, bo z pisaniem ma problem i nie wie jak napisać większość słów. Wtedy wpadliśmy na pomysł podarowania mu naszego małego słownika francuskiego, który wzięłam z domu. Pan Somita miał łzy w oczach, kiedy mu wręczałam upominek. Powiedział, że teraz będzie mógł odnowić kontakt ze swoimi dawnymi kolegami. U góry zdjęcie z p. Tadeuszem i p. Somitą podczas naszego spotkania w naszej przyhotelowej 'restauracji'.
Co do języka właśnie – w Mali francuski jest językiem urzędowym, więc większość społeczeństwa nim włada. Ale mówią strasznie niewyraźnie, dodając często jakieś ekstra sylaby (typu 'la' na końcu zdania) i często nie wiadomo nawet, że to nadal francuski język. Mam nadzieję, że się szybko przyzwyczaję do tej śmiesznej wymowy.
A propos piwa. W Mali jest już w zasadzie ogólnodostępne. Mają rożne rodzaje piwa importowanego, więc zacząłem od togijskiego „Flag” (taka sama nazwa jak w Maroku, więc pewne obawy były). Piwo puszkowe, 0.5 litra – 1000CFA (1E=650CFA). Cena dość wysoka, ale zdecydowanie akceptowalna. Togijska Flaga miała niezły smak, aczkolwiek aromat puszki do mnie nie przemawia. Delikatna goryczka przebijała się na pierwszy plan, po pierwszych łykach. Piwo było dobrze schłodzone, 5.2% alkoholu, więc całkiem przyzwoicie. Ogólnie piwo smaczne, ale nie takie, które zapamiętam na dłużej.
Kolejne podejście (uwiecznione zdjęciem) to już Malijskie piwo „Castle”. Jak się okazało, ekstrakt jest tutaj przywożony i piwo jest rozlewane i butelkowane tutaj. Tak więc wygląda na to, że proces fermentacji zachodzi gdzie indziej. Piwo kosztowało również 1 tys CFA, ale za to było butelkowe (na szczęście brązowa butelka, a nie jakaś zielona żaba) i w rozmiarze około 0.6 litra. Piszę około, bo jakoś się im zapomniało napisać mililitrów. Zwalam to na karb tego, ze etykieta była noworoczna z życzeniami na 2009, więc pewnie brakło z tyłu miejsca na pojemność. Piwo było zimne (znów z gwinta, więc o pianie .....), zawartość alkoholu 5.2%. W smaku początkowo całkiem sympatyczne, ale później następował dziwny posmak, który już kiedyś poznałem w piwie nigeryjskim Harp. Nie wiem czym jest to spowodowane, złym myciem butelek czy złym kapslowaniem. W każdym razie gdyby nie ten posmak wrażenia byłyby niezłe. Co do kapsla, to po otworzeniu, butelka była zardzewiała, więc coś z tym myciem i kapslowaniem może być na rzeczy. Nie ma jednak co wybrzydzać, bo Mauretania dała mi w kość i tutaj już jest znacznie lepiej. A dopiero raj czeka w Ghanie:)