czwartek, 19 lutego 2009

17 luty – Yankari wita




Po porannym spotkaniu w biurze Mohammeda z nim samym i jego bratem oraz zakupie pokaźnej ilości pamiątek, ruszamy na północ – do Yankari National Park. Zwierzyna jest tam podobna jak w ghańskim Mole National Park, ale dodatkową atrakcją są gorące źródła. Trasa do parku wiedzie przez malownicze okolice, wspinamy się coraz wyżej. Montek nadal spisuje się świetnie, ale coraz bardziej martwimy się, żeby na sam koniec coś się nie zepsuło. Jest już mocno zmęczony trasą. W końcu na naszym liczniku wyprawy mamy już ponad 18 000 km. Na późny obiad zatrzymujemy się w mieście Jos. Filip chce, żebym koniecznie spróbowała okropnego jedzenia w lokalnej podróbce Mc Donald's – Mr Bigg's. Jedzenie jest rzeczywiście z serii 'na przetrwanie', ale nawet dla samego zdjęcia warto było się zatrzymać. Mc Shit to jak restauracja kategorii „S” przy Mister Biggsie! Od Abudży do Josu nie spotykamy ani jednego patrolu policyjnego. Od Josu zaczynają się kontrole, ale policja jest tutaj tak uprzejma, że aż nie wierzymy własnym oczom – w żadnym kraju wcześniej nie spotkaliśmy się z taką sympatią policji! W poprzednich krajach byli poprawni, czasem mniej bądź bardziej uprzejmi, ale ci tutaj są po prostu do rany przyłóż! Niesamowite. Tym bardziej, że spodziewamy się wiadomego: What do you bring for us? A tutaj nam machają, salutują, śmieją się od ucha do ucha i tylko pokazują, żeby się nie zatrzymywać i jechać dalej. Widocznie na granicy już 'wyrobiliśmy' swoją normę wrednych patroli i na razie mamy spokój. Po obiedzie w Josie pędzimy do Bauchi, które jest 110km od Yankari. Zaczyna się powoli ściemniać. Trasę pomiędzy Josem a Bauchi (112km) pokonujemy w godzinę. Potem, wg Filipa ostatnich wspomnień z 2006 ma się zacząć odcinek z dziurami w asfalcie. Jedziemy, jedziemy, droga cały czas dobra. Na chwilę zaczynają się dziury, ale za moment jest już zjazd na park. Ostatnio droga była dziurawa, a potem przechodziła w lateryt. Jednak w 2008 podobno został przeprowadzony remont drogi i samego ośrodka w parku. Rzeczywiście, droga do bramy wjazdowej do parku jest zrobiona z nowiuśkiego asfaltu. Zapadła już totalna ciemność. Płacimy za wstęp do parku. Wjeżdżamy za bramę i...... tutaj też asfalt!!! To już jest totalna profanacja!! Jak można w parku narodowym, w którym żyją dzikie zwierzęta zbudować prawdziwą asfaltową drogę!!??? Przecież wielkie, głośne maszyny przepędzą zwierzęta!! Jesteśmy naprawdę źli, że coś takiego zostało tutaj zrobione. Jedzie za nami Nigeryjczyk, który jest pierwszy raz w Yankari i bardzo się boi, że zwierzęta zaatakują jego auto. Jak słyszy, że Filip byl tutaj już 3 razy to zaraz się pyta, czy może jechać za nami. Jasne, czemu nie. Aha, w czasie kupowania biletów pokazano nam tabelę z cenami pokoi w parku. W 2006 roku domek w parku kosztował ok. 10E, a teraz podobno kosztuje 60E najtańszy!!! No, zaczyna się super. Podczas jazdy podejmujemy decyzję, że skoro i tak jest już późno i ciemno, dziś spędzimy noc w samochodzie, a na jutro wynajmiemy domek. Budżet trzeba trzymać, nie będziemy się tutaj rozpasali. Dojeżdżamy do ośrodka. Pomimo ciemności dokoła, Filip szeroko otwiera oczy: wszystko się pozmieniało. Nowe budynki, nowe drogi, ośrodek powiększył się mocno. No i oczywiście ceny... Idziemy do recepcji, próbując wynegocjować jakąś zniżkę. Nie ma takiej możliwości. Madame z recepcji, mimo że już nas polubiła (czytaj oczywiście – Filipa), nie ma takiej mocy. Nic to, będziemy spać w aucie. Na takie stwierdzenie madame coś tam mruczy o opłacie za camping, ale zbywamy ją, a i ona nie nalega za bardzo. Idziemy do baru czegoś się napić. Tam przysiada się do nas jakiś lokalny, pytając o szczegóły naszego tutaj pobytu, a po długim monologu Filipa na temat asfaltu w parku i cenach pokoi pyta, czy w takim razie, skoro nie bierzemy pokoju, zapłaciliśmy za camping. My na to, że spanie w aucie na parkingu, to nie camping, bo takowy wymaga specjalnych warunków zapewnionych przez ośrodek, jak toaleta czy prysznice, a my chcemy tylko spać na parkingu. Facet jest dość uparty. Nic nie wskórawszy znika, a po chwili wraca z jakimś przełożonym, który jest na początku zły, usłyszawszy wersję naszego wcześniejszego rozmówcy, ale po chwili konwersacji stwierdza, że bez problemu możemy nocować w naszym samochodzie bez dodatkowych opłat. Nie ma to jak urok osobisty:) Filipa w tym wypadku....
Po posiedzeniu w barze idziemy do samochodu, przeparkowujemy go, w środku układamy graty tak, żeby móc rozłożyć fotele i kładziemy się spać. To będzie nasza druga noc w Montku. Pierwszą spędziliśmy w Hiszpanii, zatrzymani w nocy przez śnieżycę....

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Jeszcze nigdy nie pisałem, jestem ojcem Filipa i jestem bardzo szczęśliwy, że dotarli do Nigerii. To oczywiście nie koniec bo Nigeria to też Czarna Afryka i do tego niezwykle niebezpieczny kraj. Nie o tym jednak chciałbym coś powiedzieć, byłem w Nigerii i przeżyłem nieprawdopodobnie emocjonalnie pobyt tam Zrobiliśmy z żoną i Filipem 6 tyś km tam na miejscu i to co przeżyłem tam było impulsem do dalszych coraz trudniejszych podróży. Dla mnie Nigeria jest Święta i stale w jakis tam sposób do niej wracam, napisałem nawet ksiażkę opisującą przeżycia podczas tej podróży. To co jednak o Nigerii napisała Ala, która jest wytrawna podróżniczka, a w Nigerii jest poraz pierwszy, wywołało u mnie takie wzruszenie,że miałem łzy w oczach. Poza tym, że wszędzie gdzie oni teraz są, ja także byłem, to świetny refleksyjny opis tego kraju sporządzony przez Ale wywołał u mnie silnie emocjonalne wspomnienia ale i przypływ sympatii di tego kraju. W naszym domu wszystko "pachnie" Nigerią i często jest tematem rozmów. Dałaś mi Alu ogromną satysfakcją, opisując w tak fantastyczny, refleksyjny sposób ten bliski mi kraj. Trzymajcie sie do końca, bo ja wiem jak tam jest. Trzeba być ostrożnym do samego końca. Powodzenia Andrzej Kuczera "Masta"
P.S Kto chce sie dowiedzieć co znaczy po nigeryjsku "Masta" służę wyjasnieniem.