czwartek, 19 lutego 2009

15 luty – Ibadan i wizyta u Marka



W niedzielę rano ruszamy do Abudży. W Lagos pytamy policjantów o drogę, gdyż wjechaliśmy na zły most. Ci eskortują nas i wyprowadzą na express road. O dziwo chłopcy nic nie chcą za to, ale w imię międzynarodowej współpracy dajemy im odblaskowe misie sagowe dla dzieci, żeby były lepiej widoczne, jak po zmroku będą chodzić. Niestety niewiele za Lagos zaczyna się korek. W remoncie jest jeden pas jezdni, więc tracimy sporo czasu, ale jedziemy dalej. No jasne, niech to szlag. Nie ujechaliśmy zbyt daleko, a tu kolejny korek. Czas leci, a my stoimy. Jesteśmy świadkami awantury między Nigeryjczykami. Kierowca audi TT, chcąc skrócić sobie trasę wjeżdża na stację benzynową, ale chyba to się komuś nie spodobało (w sumie cała masa ich tak robiła) i zaczyna się awantura. W pewnym momencie kierowca TeTetki nie wytrzymuje i wyskakuje z auta. Od razu ściąga koszulkę (chyba trochę rzucał na siłowni, bo mięśniak był konkretny) i jak wściekły byk na corridzie rusza na swojego oponenta. Ale jak to bywa w Nigerii od razu znajduje się kilku gości, którzy go powstrzymują. Oczywiście do starcia nie dochodzi, a szkoda, bo to by była jedyna rozrywka w tym korku. No coś się rusza, więc trzeba wisieć na zderzaku wcześniejszego samochodu, bo inaczej zaraz jakiś magiczny nigeryjski busik pojawi się znikąd i wepchnie przed nas. Walczę o swoje pool position prawie jak Kubica, no niestety czasami zdezelowane busiki mniej dbają o swoją blacharkę i muszę dać za wygraną. Oczywiście, z olbrzymimi autobusami nie mam żadnych szans (widać, że niektórzy próbowali starcia, bo autobusy są mocno poobijane), ale przyznam, że kilka małych bitewek w korku też wygrywam, a to dopiero mój 3 dzień w Nigerii po prawie trzyletniej nieobecności. Będzie dobrze:)
Nasz dojazd do Abudży wygląda coraz mniej realnie. To jakieś 800km, a droga bywa bardzo różna. Robi się już 13:00 a my nadal w korku. Wyjechaliśmy z Lagos o 10 rano, a licznik nieubłaganie pokazuje, że przejechaliśmy 100km. Podejmujemy decyzję, że jedziemy odwiedzić naszego przyjaciela Marka, który jest weteranem nigeryjskim. Mieszka w Nigerii prawie 30 lat - obecnie w Ibadanie, jakieś 150km od Lagos. Marka poznałem na imprezie w polskiej ambasadzie w Abudży w 2002. Od tego czasu utrzymujemy bardzo bliski kontakt i dość regularnie się widujemy. Wiem, że na Marka zawsze mogę liczyć i zawsze jestem u niego mile widziany. Dzwonię więc do niego i komunikuję, że za jakieś 2h będziemy u niego. W słuchawce bardzo zadowolony głos odpowiada, jasne przyjeżdżaj, dwie skrzynki Guldera się chłodzą. Korek pomału się luzuje. Okazuje się, że był wypadek. Ciężarówka z puszkowym piwem się wywróciła. Wszędzie walają się puszki po piwie Star (oczywiście już opróżnione). Z autobusu przed nami przez okno wypadają puszki. Na barierkach siedzą zadowoleni ludzie, każdy dzierży puchę Stara. No niezła impreza, szkoda, że my tak daleko byliśmy, ale ja za Starem w sumie nie przepadam. Staliśmy w korku do 14:30, ale to nic dziwnego, skoro każdy pomagający usunąć skutki wypadku wychylił kilka puszek piwa. Mnie by się też nie spieszyło przy takim wypadku. Z naszej strony to była świetna decyzja o postoju w Ibadanie, gdyż do Abudży nie mamy żadnych szans dojechać. Mnie zaraz wraca humor na samą myśl o spotkaniu z Markiem, a poza tym stresował mnie ten mijający czas i duża odległość dzieląca nas od stolicy. Umawiamy się z Markiem w restauracji w centrum Ibadanu. Jesteśmy tam o 16:30. Marek pojawia się ze swoim kolegą Włochem. Jemy fantastyczne steki, pijemy piwo i rozmawiamy o starych czasach oraz naszych przygodach na trasie. Nagle zaczyna grać bardzo głośna muzyka, więc dopijamy piwo i jedziemy do Marka. To duży pokolonialny dom, gdzie Marek mieszka ze wspomnianym Włochem Antonio. Długo rozmawiamy i kończymy niesamowicie przyjemny wieczór dość późno, Marek rano idzie do pracy, a my ruszamy do Abudży.
Aha, pamiętacie historię z aresztowaną kozą? Jak się okazało, to jednak nie była koza tylko baran. Pracownik Marka opowiadał, że widział wywiad w telewizji z owym baranem posądzanym o rabunek banku, ale baran się do niczego nie przyznał! No pech co zrobić. Takie rzeczy to tylko w......Nigerii.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Gratulujemy Wam serdecznie,to juz jest dzieło ; zorganizować, dojechać,opisać, pokonać takie trudności robić to jakby na luzie. Po burzliwych dyskusjach w naszym tutaj gronie stwierdzamy, że nie piszemy się juz natakie wyprawy nawetz Wami, pozostanie nam szpanowanie Tunezja lub Egiptem na wczasach ale to absolutnie nie ten kaliber. Zyczymy Wam wszystkiego najlepszego a po powrocie ujawniajcie się i zorganizujcie jakieś spotkania, na pewno przyjdziemy pozdrawiamy z b. mroźnej Polski 2 rodziny z Bielszowic