niedziela, 11 stycznia 2009

8-10 styczeń Festival au Desert, Essakane








W tym roku odbywa się IX edycja Festiwalu na Pustyni. Jest to najbardziej odległy od cywilizacji i najmniej dostępny z festiwali muzycznych na świecie. Odbywa się w niesamowitej scenerii Sahary, pośród wydm postawiona jest scena, a same wydmy, jak w amfiteatrze, służą za widownię. Oprócz samej muzyki afrykańskiej, atmosferę festiwalu tworzy cała jego otoczka – namioty z kozich skór, kramy z pamiątkami i jedzeniem, przechadzające się wielbłądy, Tuaregowie w turbanach i kaftanach. Tereny pustynne w Mali zamieszkują głównie Tuaregowie, dlatego też można ich spotkać w największej liczbie na festiwalu i jako widownię i jako obsługę, a też część występujących to zespoły tuareskie.

Droga z Timbuktu do Essakane (70km) jest dość trudna, miejscami piach jest tak głęboki, że wiele aut się zakopywało (nawet Land Cruisery i Mercedesy G miejscami nie dawały rady podjeżdżać pod piaszczyste górki, ale nasz Montek spisywał się dzielnie), a jeden Holender jadący wypożyczonym 'samochodem terenowym' chińskiej marki Hover spalił nawet sprzęgło. Nasza niedawno przyspawana rura znów odpadła na nierównym terenie. Trzeba będzie iść z reklamacją do spawacza, co pewnie zrobimy, bo będziemy przez jego miasteczko znów przejeżdżać.

Przy bramie sprzedawano opaski wstępu po 130E od osoby, mimo wcześniejszych zapewnień miejscowych w Timbuktu, że trzeba kupić u nich, bo na festiwalu nie będą już sprzedawali biletów. Noclegi oczywiście w namiotach, a w naszym przypadku pod moskitierą, bo namiotu nie wzięliśmy. O tej porze roku na Saharze temperatura waha się od 35 stopni w dzień do 5 w nocy, więc za bardzo się nie wygrzejemy pod samymi tylko śpiworami. Nasi Szwajcarzy mają namiot, który na zakończenie festiwalu chcą wymienić na jakieś pamiątki. Dobry pomysł, może też tak zrobimy z Filipa zegarkiem.

Rozpoczęcie festiwalu ma nastąpić o 15:30, ale jak to bywa w Afryce, godziny nie są jakoś specjalnie przestrzegane, więc mają dość duży poślizg. Na początku oglądamy paradę wielbłądów, słuchamy mowy powitalnej, a następnie na scenę wchodzi pierwszy zespół. Po paru nutach wiemy już, że muzyka tuareska nie należy do naszych ulubionych. Zawodzą, jęczą, walą w bębenki i grają na instrumencie zwanym ngoni, prekursorze banjo. Kolejne występy też nie powalają nas na kolana. Na szczęście jako ostatni punkt programu zapowiedziany jest Salif Keita, jeden z największych muzyków malijskich. Nie zawodzi naszych oczekiwań. Ten murzyński albinos jest rozpoznawalny na całym świecie jako propagator muzyki z tej części świata, w wersji bardziej przyswajalnej przez ludzi spoza kontynentu:). Jako pierwszy wnosi energię na scenę i publiczność się ożywia, tańcząc w rytm jego piosenek. Niesamowita jest jedna rzecz – lokalna publiczność porusza się, jakby była urodzona do tańca: płynne ruchy, rytmicznie, dosłownie każdy – od chłopca sprzedającego herbatę po VIP-ów zaproszonych na festiwal. W porównaniu z nimi poruszające się figurki białych turystów wyglądają jak roboty, nie ma w nich tej płynności, rytmiczności i spontaniczności.

Drugi dzień mija nam bardzo leniwie od rana, ponieważ koncerty są wieczorami. Jest co prawda mała scena, na której od 15 grają lokalne zespoły, ale tuareskie zawodzenie w ogóle do nas nie przemawia. Wylegujemy się w słońcu po zimnej nocy, chodzimy po 'sztandach' z jedzeniem i pamiątkami. Zakup tych ostatnich planujemy na jutro, ponieważ ostatniego dnia festiwalu na pewno ceny da się mocniej ponegocjować. W Timbuktu ostrzegano turystów, żeby kupili hektolitry wody, zapasy jedzenia, a najlepiej wykupili all inclusive pakiet na festiwal po 400E od osoby (co na naszych oczach zrobiło 4 Austriaków) i wtedy nie będą się martwić o nic. Oczywiście na miejscu okazało się, że są tabuny sprzedawców wszystkiego, od wody poprzez zimne piwo, ryby, a wręcz całe 'restauracje'. Ceny nie zwalające z nóg, więc można się spokojnie u nich żywić. Koncerty dnia drugiego ma uświetnić występ słynnego Bassekou Kouyate, który jest wirtuozem wspomnianej wcześniej ngoni, ale w bardziej nowoczesnych aranżacjach. Poprzedzające go zespoły średnio nam się podobają, ale tak jak wczoraj, ostatni koncert jest naprawdę dobry. Bassekou gra rewelacyjnie na ngoni, a towarzysząca mu wokalistka nie może się powstydzić swojego głosu. W Afryce jest pewien ciekawy zwyczaj obrzucania grającego zespołu pieniędzmi albo prezentami. Robią to głównie bogatsi ludzie, którzy wchodzą na scenę i na głowę śpiewającego sypią banknoty. Naliczyliśmy dobre kilkaset tysięcy CFA, zegarek i pierścionek dla wokalistki oraz perfumy dla Bassekou. Koncert kończy się o 2 nad ranem.

Po zachodzie słońca zaczyna się robić chłodno, więc organizatorzy porozstawiali na wydmach coś na kształt naszych pamiętnych koksowników, tylko w mniejszej postaci. Ludzie, dla których nie ma miejsca blisko sceny, siedzą na wydmach ogrzewając się przy piecykach.

Trzeci dzień przeznaczamy na zakupy pamiątkarskie. Na festiwal zjechało mnóstwo sprzedawców z całego Mali, a nawet sąsiedniego Nigru z biżuterią, figurkami, maskami, tkaninami i wszelkiego rodzaju ustrojstwem. Na festiwalu mają swój dystrykt, gdzie kręci się pełno turystów. Wybór jest ogromny, a ceny – kosmiczne. Rzeczy, które kupiliśmy w Bamako mają tutaj dwukrotnie wyższą cenę wywoławczą niż w stolicy. Nie dziwota, musieli to daleko wieźć. Wybieramy parę przedmiotów, dowiadujemy się cen od tych sprzedawców, którzy mają najładniejsze rzeczy, sprawdzamy jeszcze w paru innych miejscach, po czym odchodzimy. Każdy oczywiście woła, że to ostatni dzień i mają super ceny, ale chcemy wziąć ich jeszcze na przetrzymanie. Metoda skutkuje, bo po opuszczeniu targu dogonił nas jeden ze sprzedawców ze swoim towarem i sprzedał za proponowaną przez nas cenę. Po jakimś czasie wracamy i kończymy zakupy zestawem ręcznie robionych srebrnych łyżeczek inkrustowanych hebanem. Jesteśmy w sumie lżejsi o 80E, ale za takie niesamowite pamiątki warto tyle zapłacić. Czekamy na wyścigi wielbłądów. W programie festiwalu jest taka pozycja i każdy od pierwszego dnia jej oczekuje, bo jest przekładana z dnia na dzień. W pewnym momencie widzimy, że na małej scenie odbywa się wręczanie nagród wielbłądom i ich właścicielom. Okazało się, że to nagrody za wygląd wielbłąda przyozdobionego tradycyjnymi skórzanymi dodatkami, a wyścigu nie będzie... Szkoda, bo miała to być duża atrakcja. Włócząc się po sekcji z jedzeniem podchodzi do nas Tuareg sprzedający swoje wyroby i oferuje nam piękny otwieracz do butelek. Cena wywoławcza zabójcza, bo 70E. Po długich targach udaje się ją zbić do 15E oraz zegarka (jakaś bezwartościowa reklamówka). Finn i Val obserwują nas z podziwem, bo im targowanie się wcale nie wychodzi, kupują z reguły za 80% ceny wywoławczej, a nie za max. 25% jak my. Pomagam też Valowi potargować się przy zakupie dużego sztyletu, gdzie udaję jego żonę niezadowoloną z wydawania pieniędzy na zbędne przedmioty.

Ostatni koncert ma uświetnić oprócz mniej znanych artystów, Vieux Farka Toure, wykonujący utwory nieżyjącego od 3 lat największego muzyka malijskiego Alego Farka Toure, oraz Habib Koite. Publiczność lokalna szaleje słysząc przeboje swojej największej gwiazdy. Wszyscy rzucają się w tany i śpiewają razem z zespołem.

W zeszłym roku festiwal ściągnął 2000 gości. Ile było w tym roku – nie wiemy jeszcze, ale podobna liczba jest prawdopodobna. Spotykaliśmy ludzi z Australii, USA, całej Europy i Afryki. Taki festiwal jest wspaniałym sposobem na propagowanie muzyki malijskiej, a co za tym idzie zachodnioafrykańskiej. Każdy, wyjeżdżając stąd, będzie rozpowszechniał informacje o samym festiwalu i muzyce z tego regionu.

6 komentarzy:

MarkPunk pisze...

fajnie, ale cena zaporowa. No i szkoda że nie było tego wyścigu :(

Anonimowy pisze...

O rany!!!! jak chciałabym tam być,to rewelacja,ta atmisfera i ta cała otoczka.Nie znam Afrykańskiej muzyki ale już ją lubię po takim opisie.Nie spodziewałam sie, że moga tam zorganizować coś podobnego, chyba zmienię zdanie o Murzynach, jesteście WIELCY !!!!!!! pozdrawiam z Knurowa

Anonimowy pisze...

Cena konkretna, tez sie zastanawialismy, ale bylo warto! Afryka wbrew pozorom nie jest tania...

f

Iga pisze...

Ten wielblad jest swietny....pozdrowienia Iga

Anonimowy pisze...

a oto co zobaczyła Alicja po drugiej stronie lustra... Rewelacja!!!

MarkPunk pisze...

żeby poczuć trochę ten klimat polecam http://pl.youtube.com/watch?v=WZWVa_S2Dms