niedziela, 11 stycznia 2009

11 styczeń – Z pustyni do Krainy Dogonów

Po 3 dniach spędzonych na pustyni, pełni piasku, po toalecie składającej się z mycia zębów i używania niemowlęcych chusteczek, jesteśmy bardzo zadowoleni z uczestnictwa w festiwalu. Nie pokładaliśmy w nim żadnych oczekiwań, nie wiedząc w ogóle czego się spodziewać, a okazał się niesamowitym wydarzeniem międzykulturowym. Nieważny piasek, nieważne cream-creamy (takie mini osty przyczepiające się do ubrań i ciała, których jest tutaj zatrzęsienie i co rusz trzeba sobie kolec z nogi wyciągać), nieważne zimno w nocy, a upał za dnia. Byliśmy uczestnikami najbardziej niezwykłego festiwalu muzycznego na świecie i teraz sami możemy potwierdzić, że właśnie taki jest.

Rano wstaliśmy o 7, po 4 godzinach snu, bo wczorajszy koncert zakończył się o 3. Chłopcy przehandlowali swój namiot na pamiątki od Tuarega z Nigru, który o 7 rano stawił się po odbiór zapłaty towarowej. Kiedy podnieśli namiot, żeby go złożyć, okazało się, że leżał na gnieździe skorpionów!! Kilka skorpionów rozbiegło się w różnych kierunkach, a przerażony Tuareg (w końcu człowiek pustyni) kazał nam uciekać, bo ugryzienie skorpiona może być śmiertelne i nomadzi żyjący na pustyni bardzo się go boją. Reszta pakowania przebiegła w nerwowym patrzeniu pod stopy, czy nie biegają gdzieś te jadowite bestie. Zaskoczył nas rozmiar skorpionów, które są malutkie – największe miały jakieś 8cm długości razem z ogonem, delikatnie zielonkawe, ale zlewające się z piaskiem i ciężko je było zauważyć. Charakterystyczny, podniesiony do góry ogon budził respekt, nawet przy niewielkich rozmiarach.

Trasa powrotna przebiegła sprawnie, chcieliśmy jak najszybciej dojechać do Timbuktu, przepakować auto i dotrzeć na prom, bo dziś każdy będzie chciał się stąd wydostać. Pożegnaliśmy się w oberży ze Szwajcarami, ale jest szansa na ponowne spotkanie wkrótce, bo też jadą do Burkiny i Ghany. Gdyby nie to, że mamy mnóstwo rzeczy w aucie, pewnie dalej jechalibyśmy razem, bo okazali się bardzo sympatyczni. Po dojechaniu na prom okazało się, że jest kolejka na ponad 30 samochodów, a na jeden prom wchodzi maksymalnie 12, kursują dwa tam i z powrotem. Czekaliśmy w sumie prawie 4 godziny. O mało co czekalibyśmy tylko 3 godziny, ale jakiś VIP przekonał strażników, żeby wpuścili go bez kolejki i tym sposobem zajął nasze miejsce na promie. Przez 5 dni, od kiedy jechaliśmy ostatnio tą trasą, znacznie się polepszyła – zasypali największe dziury i jedzie się już znacznie sprawniej. Będziemy spać w Douantzie, a jutro rano ruszamy do Krainy Dogonów. Marzymy o prysznicu i prawdziwym łóżku, tym bardziej, że w Krainie Dogonów nie będzie żadnych oberż, tylko spanie na dachu i znów chusteczki dla niemowląt w roli prysznica.

Kolejna relacja już z Burkiny Faso, około 16 stycznia.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

test

Anonimowy pisze...

12.1.2009r. SMS-y dochodzą normalnie. Mietek

Anonimowy pisze...

przeczytałam, a właściwie przeczytalismy wszystko od deski do deski i jak zawsze z wypiekami ale tym razem dodatkowo z podziwem Waszej już nie tylko odwagi i wędrowniczej pasji ale także posiadania duszy o głębszej niż przeciętna, no a styl tych opisów, też coraz lepszy i chciałabym, żeby moi uczniowie tak sobie radzili z konspektami i prostymi opisami jak znajduję to na Waszym blogu. Nawet ten język ( chyba P. Filipa)jest dopuszczalny, nawet powiem ciekawy reportażowo, adekwatnie do siły i braku pokory jaką musicie mieć, żeby takie trudności pokonać i znaleźć inspirację do dalszego ich poszukiwania, gratulujemy i pozdrawiamy z ciągle mroźnej Polski Eliza

Andrzej pisze...

witajcie, czytam i cieszę się, że wszystko jak na razie O.K. jestem z Was dumny