Żeby nie było, że się obijamy i bezczynnie czekamy na nadejście 13 grudnia, postanowiłam coś napisać, tym bardziej, że niektórzy się dopominają o wiadomości z frontu przygotowań, co nie Maciuś...
Planowanie trasy przed dokładnym zagłębieniem się w Africa Road Atlas wydaje się z perspektywy wygodnej kanapy bardzo proste – 50km tutaj, 300km tam. Tyle że 50km w rzeczywistości może się okazać całodzienną wyprawą... Wymyśliłam, że chcielibyśmy zobaczyć 'Festival in the Desert' w Essakane, największe wydarzenie muzyczne w Mali, gdzie koncerty odbywają się w niesamowitej scenerii pustynnej. W przyszłym roku festiwal odbywa się na początku stycznia. Ale po dokładnym przejrzeniu mapy okazało się, że w miarę krótka trasa z Mauretanii wiedzie przez szczerą pustynię, bez dróg, jedynie z traktem dla karawan. Jazda po ubitych drogach jest tak okrężna, że możemy nie zdążyć na trzydniowe wydarzenie w oazie w Essakane. Ale cóż... Jak przeczytałam w książce Cejrowskiego o jego przygodach w Ameryce Południowej, pewien sędziwy Indianin odpowiedział mu na pytanie czemu nie nosi zegarka: „You have a watch, I have time”. Dlatego zostawiamy zegarki w domu (w każdym razie ja na pewno, Filip jeszcze się łamie) i chcemy spróbować prawdziwego 'african time', gdzie godzina może okazać się całym dniem. Chcemy wtopić się w ich rytm życia, zatrzymywać się w miejscach, które nam się spodobają, przejechać obok turystycznych punktów nie zatrzymując się. Oczywiście mamy po drodze parę miejsc, które na pewno zobaczymy, jak choćby Timbuktu i Krainę Dogonów w Mali albo plaże w Ghanie. Ale nie chcemy 'na sztywno' wyznaczać trasy, której musimy się trzymać za wszelką cenę, żeby nie psuć sobie przyjemności smakowania tej podróży poprzez pośpiech i stres niedojechania gdzieś na czas.
Z praktycznych rzeczy zakupiliśmy moskitierę z ilością oczek 230 na cal kwadratowy, która powinna uchronić nawet przed małymi insektami, tabletki od odkażania wody, bardzo mocny repelent ze stężeniem DEET 20%, który działa kilka godzin i odstrasza wszelkie komary, trzy 20-litrowe baniaki na benzynę, baniak z kranikiem na wodę (kupiliśmy na allegro 2, ale jeden okazał się dziurawy, więc w zamian bierzemy parę 5-litrowych butelek z wodą). Przygotowaliśmy już szczegółową listę rzeczy niezbędnych do apteczki, ubrań oraz z serii 'różne'. To dobry sposób na to, by nie zapomnieć niczego, bo ciągle coś nowego się przypomina i dopisujemy kolejne pozycje. Mamy dylemat czy zabrać torby, które są wygodniejsze jeżeli jedzie się samochodem czy też plecaki, które z kolei mogą okazać się wybawieniem w razie (odpukać w niemalowane) odmówienia posłuszeństwa przez naszego Montka i konieczności kontynuowania dalszej podróży środkami komunikacji publicznej. Żeby się przed tą ewentualnością jak najbardziej zabezpieczyć, w tym tygodniu oddajemy samochód na generalny przegląd, ale o tym już w następnym odcinku:)
poniedziałek, 17 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
ja tam za was pukam we wszystkie niemalowane... ale chyba jednak lepiej z plecakami ;))
bierzemy plecaki:)
no 3mam kciuki zaloga
to pisalem ja jarzabek
kamil
już coraz bliżej, żadnych wpisów - pewnie wir przygotowań. Pozdrawiamy z prowincjonalnego miasteczka na południowym zachodzie Polski :)
Marysia i ja :)
moj znajomy tez z rudy podobna podroz odbyl - mercedesem 220 (twz beczka), jakby cos to pewnie pomoze w sytuacjach ekstremalnych
Prześlij komentarz