środa, 11 lutego 2009

9/10 luty – Grand Popo, czyli plaże w Beninie




2 leniwe dni. W poniedziałek rano zbieramy się z Abomey i kierujemy się na wybrzeże. Do Grand Popo dojeżdżamy dość wcześnie, więc jest dużo czasu na wybranie dobrego lokum. A to na plaży jest ważne. Okazuje się, że ocean tutaj ma ogromne fale, więc kąpanie się jest bardzo utrudnione. Do tego plaża nie grzeszy czystością. Chodzimy od hotelu do pensjonatu. Ceny wysokie, plaża średnia – oj, stajemy się coraz bardziej wymagający... W końcu docieramy do hotelu Awale Plage, który ma nawet basen. Ceny pokoi (a właściwie połówek bungalowów) są do przyjęcia, plaża oczyszczona. Wiele się nie zastanawiając postanawiamy tutaj zostać. Grand Popo trudno nazwać miasteczkiem, jest to po prostu kurort z dużą ilością restauracji, barów i pensjonatów. Poza tym nic innego tutaj nie ma. Po południu ruszamy na kolację. Ceny w naszym hotelu są zaporowe, poza tym warto dać zarobić komuś na zewnątrz. Trafiamy do fufu baru. Big mama serwuje fufu z sosem oraz mięsem albo rybą. Decydujemy się na posiłek u niej, do tego po rewelacyjnej cenie, czyli niecałe 1E od osoby. Fufu niezłe, sos też. Mięso jak zwykle składa się w 80% z kości. W pewnym momencie mała córeczka właścicielki przynosi nam wykałaczki i biały proszek w kubeczku. Jako, że fufu wydawało mi się mało słone, dosalam troszeczkę. Biorę kawałek do ust i ...... to nie była sól, a proszek do prania, do umycia rąk po obiedzie!!!! Jak dobrze, że nie 'posoliłam' całości, a tylko małą część. To właściwie jedyna przygoda tego dnia:) Wieczór spędzamy w kolejnym barze 'Carrefour'.
Następnego dnia od rana zażywamy kąpieli słonecznych i próbujemy się wykąpać w oceanie, ale jest to bardzo trudne, bo fale i prąd są bardzo duże. Dlatego przenosimy się nad basen, gdzie woda ma temperaturę zupy, ale przynajmniej fale człowieka nie zalewają. Obiad jemy w naszym ulubionym barze 'Carrefour', który jak się okazuje ma świetnego kucharza i ryba oraz miło brzmiące rognon, które okazało się żołądkami, są bardzo dobrze przyprawione, co tu nie zdarza się za często. Należy jeszcze nadmienić, że VanPur reklamuje się tutaj w każdym sklepie i barze. Wszędzie można go tez nabyć. Jak się okazało ma trzy wersje zwykłe jasne, mocne 10% i bezalkoholowe (że też im nie wstyd takiego czegoś eksportować, bezalkoholowym to się człowiek tylko zatruć może).
Takie leniwe dni są fajne, ale nam brakuje już aktywności, więc jutro jedziemy dalej, do Ouidah, aby przejść słynną drogą niewolników, którą miliony ludzi przechodziły po raz ostatni, żeby opuścić Afrykę w podróż na nieznany kontynent, gdzie czekała ich katorżnicza praca albo śmierć podczas drogi.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Mietek. Szkoda,że Filip nie uprawia ślizgów na fali morskiej,byłyby ciekawe ujęcia.Dziękuję za widokówke zGHANY,dzisiaj dotarła do mnie-bardzo ładna.My mamy trochę nowego śniegu i nadal jeszcze dosypuje. Pozdrawiam Was Mietek 11.2.2009r.

Anonimowy pisze...

Już jesteśmy ciekawi tej Waszej a właściwie Jego Nigerii. To dużo większy kraj i o wiele bardziej niebezpieczny. Stale słyszy się coś groźnego, pamietne są te walki religijne i porwania w Delcie Nigru, a ostatnio ta aresztowana koza. To wszystko tworzy ciekawy klimat i scenariusz. Oby Wam się udało sympatycy z Gliwic