środa, 24 grudnia 2008

22 grudnia – Operacja „Pustynna burza”







Ruszyliśmy z małym poślizgiem, ale udało nam się rano wysłać trochę info na bloga, a poza tym znaleźliśmy informację turystyczną odnośnie naszej planowanej wizyty w Parku Narodowym Banc d'Arguin (co nie było łatwe, bo się przenieśli i w przewodniku były stare dane). Okazało się, że musimy przejechać około 230km w stronę stolicy i później odbić w Saharę. Ja sobie, nie wiem dlaczego ubzdurałem, że ma to być tylko 7km po Saharze, więc zero stresiku. Jak dojechaliśmy do „rozjazdu” to Ala powiadomiła mnie po rozmowie ze strażnikiem, że mamy do przebycia około 50km po pustyni! (komentarz Ali: już po rozmowie w informacji turystycznej i zobaczeniu mapy wiedziałam, że to ma być ok. 50km, ale po co Filipa zawczasu stresować, jeszcze by nie chciał mnie do tych ptaków zawieźć...:) W tym momencie ciśnienie trochę skoczyło, no ale byliśmy już za daleko żeby się wycofać. W informacji zaopatrzyliśmy się w dość szczegółową mapę parku 1:200 000, mieliśmy także kompas, więc ekwipaż się nadawał. Po przejechaniu chyba z 400m i zgubieniu śladów tej „oczywistej” drogi wróciliśmy do naszego strażnika, który już wcześniej oferował nam przewodnika. Zawołał jakiegoś ludka i zaczęła się rozmowa o cenie. Chłopina zawołał 50E, a po kilku minutach obniżył do 40E twierdząc, że za mniej nie pojedzie, bo nie ma jak później wrócić. No ale to jednak nadal za wiele, a poza tym ta droga ma być oczywista. No nic, raz kozie śmierć. Decydujemy się, że jedziemy sami, a ja po wcześniejszej przygodzie z piachem, wiedziałem że to będzie droga przez mękę. Zaczęliśmy od wyłączenia muzyki, a ciśnienie zaczynało być coraz większe. A propos ciśnienia, to spuściliśmy trochę powietrza z kół i Montek zdecydowanie lepiej zaczął przebijać się przez piach. Mieliśmy znaczny zapas wody, a to najważniejsze. Oczywiście już po kilku kilometrach zupełnie potraciliśmy ślady i zaczęliśmy się kierować kompasem. Ślady pojawiały się i znikały. Po przejechaniu 30km dojechaliśmy do namiotu, przy którym stał pick-up. Właściciel powiadomił nas że do „naszej” osady jest jeszcze 50km i nie jedziemy w najlepszym kierunku! No czole zaczęły się gęsto pojawiać krople potu. Przejechaliśmy 30km, a dystans w rzeczywistości się nie zmniejszył. To już zupełnie nie było śmieszne, a wizja zakopania się Montka w tym piachu, przysparzała mi siwych włosów. Montek ciągnął na cztery koła, w kabinie było coraz cieplej, a najgorsze było to, że zachód słońca też nie był naszym sprzymierzeńcem. Robiło się coraz ciemniej. Ala starała się nas prowadzić trochę po mało widocznych śladach, trochę na azymut, wiedząc, że na zachodzie jest ocean i prędzej czy później, jadąc w linii prostej, musimy do niego dojechać. W niektórych momentach moc i prędkość samochodu znacznie spadała i musiałem żyłować naszego biedaka na wysokich obrotach na drugim biegu. Prawdę mówiąc jazda po piachu szła mi już lepiej niż za pierwszym razem, co nie oznacza, że było to dla mnie przyjemnością. W sumie to dość ciężka praca fizyczna, gdzie kierownicę trzeba trzymać z całych sił i mocno kontrować, gdyż koleiny w piasku rzucały samochodem na wszystkie strony. Kilka razy wyskoczyliśmy na wydmach dość konkretnie uderzając głowami w podsufitkę, ja jednak wolałem jechać szybciej, niż zakopać się w piachu. W aucie wszystko zaczęło zgrzytać i piszczeć, ja już słyszałem jakieś stukania w zawieszeniu, ale to chyba raczej strach i imaginacja wzięły górę, jak to mawiał nasz kolega. Jechaliśmy dalej, a oceanosa jak nie było tak nie ma. Po drodze spotkaliśmy jeszcze pasterzy owiec czy wielbłądów (cholera wie czego) którzy wskazali nam niby kierunek, a my ich za to obdarowaliśmy misiami sagowymi, pocztówkami z miasta Ruda Ślaska i innymi gadżetami – zdjęcie powyżej. Niestety na wiele się to nie zdało. Już w zasadzie pogodzeni z nocą na pustyni zobaczyliśmy wreszcie ocean!!!! Hurra! Wspaniale, teraz jeszcze tylko trzeba znaleźć jedną z osad! Teraz już kompletnie nie zależało nam na tej zaplanowanej na początku, każda będzie dla nas zbawieniem! Jedziemy w lewo, ocean mamy po prawej są całkiem wyraźne ślady, ale Montek zaczyna się coraz głębiej zapadać. Natychmiast podejmuję decyzję o odwrocie. Piasek jest znacznie ciemniejszy i wilgotny, a to oznacza, że jest odpływ i jeszcze niedawno pod nami była woda. Taki teren zdecydowanie do mnie nie przemawia i wycofujemy się. Ogólnie dochodzimy do wniosku, że powinniśmy jechać jednak w drugą stronę, więc zawracamy i ruszamy. Po przejechaniu kilku km, znów zmiana decyzji. Wracamy i jedziemy tak jak wcześniej. Cały czas mamy ocean to po prawej, to po lewej w zależności od tego, w którą stronę się kierujemy. W zasadzie spędzenie nocy w aucie na wiele się nie zda, bo rano nadal nie będziemy wiedzieli, gdzie jechać. Teoretycznie i w prawo i w lewo powinniśmy wzdłuż oceanu dojechać do jakiejś osady, ale na pustyni to chyba wszystko jest teoretycznie. Tym razem już wytrwale jedziemy wzdłuż wody, mając ją po prawej. Zaczyna szarzeć za oknem. Moja myśl jest tylko jedna, kiedy to się ku..a skończy!!!! Już mam serdecznie dość tej piep.....j pustyni! Piach wdziera się wszędzie. Czuję, że jest mi coraz cieplej, pomimo tego, że na dworze się ochładza. Dla nich oczywiście ta droga miała być jasna i czytelna, a my już po kilkunastu kilometrach byliśmy w ciemnej du..e, to znaczy na środku pustyni, bez żadnego punktu odniesienia. W sumie wydawało się, że cały czas jedziemy do przodu, a pewnie z lotu ptaka było dopiero widać jak kluczymy. Na pustyni utrzymywanie kierunków jest strasznie złudne. A ja sobie pomyślałem: zamiast pić piwo spokojnie w Sopocie na molo to tobie debilu się zachciewa ekscesów! Najlepiej jak się teraz zakopiesz, i nawet sto kameli tego 2,5–tonowego smoka z piasku nie wyciągnie! Albo urwij koło na tych wydmach! No piękne wizje.....Cholera, kiedy to się skończy!!!! Mamusiu ja już będę grzeczny, tylko niech się ta cholerna pustynia już skończy....A licznik pokazuje przejechanych już ponad 80km! Jak dobrze, że mamy jeszcze sporo paliwa w baku i 60litrow w baniakach! Jedziemy kolejne kilometry już zupełnie nic nie mówiąc do siebie, każde w duchu modląc się o dotarcie do jakiejś ludzkiej osady. Atmosfera jest gęsta i strach jest naszym trzecim pasażerem. Nagle pada pytanie, co to jest, czy to nie jakiś namiot? Jedziemy kolejne kilkaset metrów, tak to chyba jakaś osada. Jest nadzieja, nadzieja zawsze umiera ostatnia! Jest, patrz, bocian, bocian, jak on żyje to i my możemy!!!! Lamia ściągaj te pilotkę!!!! Jest, jest, wspaniale, fantastycznie, idealnie (pewnie można tu jeszcze sto przymiotników dać, ale żaden z nich nie odda tej olbrzymiej ulgi, radości i tego pięknego uczucia jakie nam towarzyszy – dokładnie coś takiego jak Maks i Albert mieli w Seksmisji jak bociana zobaczyli – te namioty to dla nas właśnie taki bocian). Dojechaliśmy, a na dworze już zmrok. Licznik samochodu pokazuje 87km, ale to już wszystko nieważne. Nieważne, że to nie jest ta osada, do której chcieliśmy dojechać. Nasza znajduje się kilkanaście kilometrów na północ wzdłuż oceanu (nie, nie, nie będziemy się starali do niej dojechać. No fucking way! ). Ale to już wszystko nieważne, tutaj też są namioty i można wynająć łódkę za jedyne 60E (cena urzędowa – nienegocjowalna). Umawiamy się na 7:00 rano. Na horyzoncie pojawia się szakal. Wygląda w sumie jak krzyżówka psa z lisem (może przez ten ogon). Jemy jeszcze zaległą bagietkę. Dokonujemy wieczornej toalety, płucząc zęby płynem do ust i wycierając twarz i ręce wilgotna chusteczką. W ubraniach kładziemy się spać w namiotach nomadów. Jest 20:00. Dopada nas uczucie rozluźnienia i błogiego spokoju. Jest super jest super, więc o co ci chodzi........
Jutro ciężki dzień, bo chyba trzeba będzie wracać.......

10 komentarzy:

Madzia69 pisze...

Ala, czy ci 3 panowie z Filipem na zdjęciu to ci obiecani za bifyj? :) bo jeśli tak, to ja go chyba sobie zatrzymam jednak.. staraj się...

Pozdrawiamy Was z Pukowca
Madzia

Anonimowy pisze...

Pozdrowionka zimowo świąteczne dla was! Operacja pustynna burza udana-gratulacje. Nie zapomnijcie podzielić sie opłatkiem.
Wesołych, przygodowych Świąt!

Anonimowy pisze...

Wesołych Świąt, Filip & Ala obyście dalszą częśc podróży spędzili bez takich prezentów. U nas właśnie zaczyna padać śnieg i pora na narty. Jak bedziecie wracać przywieźcie troche piasku a ja dla was śnieg w lodówce przechowam:)

Anonimowy pisze...

No, to naprawde była przygoda !! :)

Dziś Wigilia... bedziemy myslec o Was przy stole !

"Życza Wom, cobyście w te świynta byli wyzgerni jak nowonarodzony Ponboczek w Betlyjce.
Niych w Waszych chałpach bydzie takie rodzinne ciepło jak we betlejymskim żłobeczku i niych sie o Wos troszczy Nojświyntszo Paniynka. Dejcie pozór
nie ogupiec bez gyszynki, niech Wom dziołchy przajom, chopy sie nie smykajom a bajtle nie chacharzom. Kiej się juz obleczecie w łodswientne ancugi,bindry i kecki - a na stole bydom same maszkety-pozykejcie, coby się Wom bezrok darzyło, trzimejcie sie zdrowo i niych Wom żodne Hyrody ani inne pierony szczyńścio niy zbulom.
Łostońcie z Ponboczkiym"
:)

Łukasz Cyrus pisze...

Normalnie się zacząłem stresować czytając tego posta.

Wasz blog jest extra, dużo lepszy niż 10 seria LOST ;) (jeszcze dziś napiszę do Polsatu, że mogą sobie ten AXN wsadzić).

Wrzucajcie więcej zdjęć, jeśli to nie problem. W końcu 1000 słów nie opisze tego co pokaże 1 zdjęcie.
Tak czy siak lektura jest przednia.

Podobno DHL dojedzie w każde miejsce na świecie w 48h. Chcecie karpia?

Jeszcze raz życzę Wesołych Świąt.

Pozdr,
Cyrus

Ala i Filip pisze...

Madzia, to byl pierwszy rzut, jak mowisz, ze sie nie nadaja, to ci bede dalej szukala... ales ty wybredna!

Ala i Filip pisze...

Łukasz, to niestety nie takie proste, bo te nety tu chodza o polowe wolniej niz my mielismy na dial-upie, wrzucenie 3 zdjec zajmuje czasem cala godzine, a one maja po 150kb... w tym hotelu mamy wifi (!) wiec moze na picasa cos sie uda wrzucic

Anonimowy pisze...

aż się spociłam, dwa razy przerywałam czytanie z wrażenia, to jednak jest wyprawa całą gębą, a bez kasy na przewodnika ryzyko zbyt olbrzymie ( jak na mnie) ale Wy też możecie sobie narobić niechcianych problemów. uzucie ulgi jest jednak błogie tylko wtedy jak jest poprzedzone prawdziwym zagrożeniem i strachem, czekam na Wasz szcześliwy powrót i umieram z ciekawości Maryla

Anonimowy pisze...

ojej ! czytamy to w szerszym gronie i cisza jak makiem zasiał, dobrze że Wigilia juz prawie przygotowana ale komentarze przy stole bedę gorące i pełne podziwu a zarazem zazdrości, że nas tam nie ma, muszę z Wami po powrocie sie poznać i też przeżyc jakąś egzotyczna podróż, czekamy na c.d. Wesołych Świat (takich jakie sa w tym wypadku mozliwe- nie zagubcie sie tam) Luiza

Anonimowy pisze...

Coz za thriller! Coz za przygody! I jeszcze ten filipowo-full-behawioralny styl! Prawie jakby byla to relacja absolutnie na zywo! Prawie tam z Wami bylismy! Te 80 km to zapewne ciagnelo sie cala wiecznosc. Gratulacje dla Was i montka za dzielnosc w walce z Sahara. W sumie to oby jak najmniej takich nawigacyjnych problemow w przyszlosci.
Pozdrawiamy i czymamy kciuki mocno.
U&K